Głowy miejscami tak bardzo poucinane, ech, przepraszam. Lubię Summerfieldów mocno. A Tristan i Isolde wreszcie tutaj ze sobą pogadali (ale to było miesiące temu tak w sumie). Moje kochane dzieciaki… I, ach, tutaj w końcu ktoś będzie miał przyjęcie urodzinowe. Naprawdę, przy tylu rodzinach nie chce mi się ich wyprawiać, ale od jakiegoś czasu staram się.
Aisha miała w końcu zacząć chodzić do tej samej szkoły, co Lee.
Swoją drogą – Isaac zainwestował w końcu w płot. Tak, zimą, ale robotnicy dali radę. Hm, to prawie tak jak wtedy, kiedy późną jesienią Neville'owi zachciało się basenu.
Kiedy Lee odrabiał zadania, jego siostra woła się dobrze bawić.
Gwendolyn jako kura domowa sprawdzała się całkiem nieźle, ale – jako że dzieci były już w miarę duże – coraz częściej myślała o znalezieniu pracy.
…a jeśli o pracy mowa, to Neville bardzo często poruszał z Lee temat jego pracy. Cieszył się z emerytury i dużej ilości wolnego czasu, który mógł spędzić z żoną i wnukami, ale czasami tęskno mu było do wojska…
Zabawy matki z córką…
…rozmowy dziadka z wnuczką…
Aisha uwielbiała słuchać opowieści dziadka o wojsku i wojnach, które, ekhm, były trochę podkoloryzowane. Znaczy się… Neville tak jakby pomijał w tych historiach śmierć, niebezpieczeństwo i całą tę mroczną stronę. No ale w końcu żyli w jaśniejszych czasach, a na świecie – a już zwłaszcza w spokojnym Casterly Rock – panował względny pokój.
Lee miał urodziny i stał się nastolatkiem.
(Wspominałam już o tym, że emeryci mają więcej czasu na czułości? To aż trochę okrutne, w sensie to, że niektórzy do czasu swojej starości nie całowali się nawet gorąco. A sypiali ze sobą tylko w celach spłodzenia dzieci. Ale w kolejnych pokoleniach staram się to zmienić. W końcu bara-bara nieźle zaspokaja potrzebę zabawy!)
„Nie myśl sobie, że się przesunę. Idźże siąść z drugiej strony” – mina Aishy.
No, Gwendolyn udało się w końcu znaleźć zachęcające ogłoszenie pracy. Chociaż pewnie nie wszyscy byli zadowoleni z jej wyboru…
Aisha radziła sobie w szkole bardzo dobrze.
Pewnego razu na obiad (ekhm, zamawiany, chińszczyzna) do rodziny wpadła Sun razem ze swoimi córkami – starszą, Artemis, i młodszą, Selene.
(Nie ma to jak obgadywanie kogoś, kto stoi zaraz obok. No litości, Lee…)
Hm, może i Aisha w swojej różowej piżamie wyglądła bardzo niewinnie, ale lubiła podroczyć się ze starszym bratem…
…który, swoją drogą, lubił Artemis na tyle mocno, że był w stanie rozmawiać z nią o butach na obcasie. I to z uśmiechem na twarzy!
(Wspominałam coś o tym, że staram się, by simowie mieli więcej czasu na czułości…)
– Przesuń się, Aisha… – poprosił kolejny raz siostrę Lee.
– Nie ma mowy – odparła ze złośliwym uśmiechem na twarzy.
Hm, Neville może i jest stary, ale kondycję nadal ma niezłą.
– Jak już będę duża, to też będę nosiła taki mundur jak ty, tato.
– Och…
Z wiekiem Lee nie odrabiał zadań już tak chętnie jak kiedyś.
(Przywitania po pracy są cudne. Wiem, pisałam o tym już kilka razy, ale ja naprawdę uwielbiam tę automatyczną czynność.)
Pewnej nocy Isaac zgłodniał i, cóż, kiedy postanowił przyrządzić sobie jakiś posiłek, wywołał pożar. Od tego czasu jadł już tylko resztki z lodówki i to, co akurat przygotował ktoś inny…
…ewentualnie pizzę, którą zamówił na urodziny Aishy, która na zdjęciu wyżej dowiedziała się od Artemis, że Selene nie mogła wpaść na przyjęcie, bo miała w szkole jakieś zajęcia dodatkowe.
Ale nieobecność Selene nie popsuła Aishy zabawy; z uśmiechem na twarzy zdmuchnęła kolorowe świeczki z urodzinowego tortu.
(To jedno z moich najulubieńszych zdjęć simów. No, ludzie, widzicie te idealnie uchwycone miny?)
Lee naprawdę przyjemnie spędzało się czas w towarzystwie Artemis, chociaż dziewczyna była o kilka lat od niego młodsza, a i zainteresowania mieli różne.
(Aż zaczęłam ich szipować, ale na szczęście szybko mi przeszło. Tak samo jak przy parze pewnych kuzynów. [*])
~
– Mój mały, duży mężczyzna! – rozczulał się Jasper widokiem Samuela. Chociaż kochał Mary i Rose całym sercem, zawsze skrycie marzył o tym, by mieć syna.
Rose miewała swoje humorki i czasami bywała kłopotliwym dzieckiem…
…innymi razy była grzeczna jak aniołek.
Mary czasami również zajmowała się młodszą siostrą. Bawiła się z Rose, kiedy rodzice i dziadkowie byli zajęci swoimi sprawami.
Pewnego dnia, zaraz po przebudzeniu, Isolde podjęła decyzję – zadzwoniła do Tristana z prośbą o spotkanie w pewnej kawiarni (jedynej, dlatego nazywa się po prostu „Kawiarnia”) w Casterly Rock.
Chociaż Isolde była niemal pewna, że brat odmówi, pomyliła się. Wczesnym popołudniem spotkali się w kawiarni. I chociaż było na początku bardzo niezręcznie, po kilkunastu minutach Isolde – jak gdyby nigdy nie doszło pomiędzy nimi do czegoś niewłaściwego – rozgadała się i zaczęli rozmawiać jak starzy, dobrzy znajomi (chociaż Tristan minę miał niepewną, ale Isolde nie widziała różnicy).
W końcu pożegnali się przyjacielskim uściskiem i rozeszli do swoich domów. Isolde cieszyła się, że znowu mogła objąć brata bliźniaka i z trudem powstrzymywała łzy wzruszenia.
Josephine postanowiła nauczyć wnuczkę gry na fortepianie i okazało się, że Mary miała do tego chyba wrodzony talent.
Samuel podrósł i, podobnie jak starsza siostra, muzykę miał chyba we krwi (chociaż w przeciwieństwie do niej, traktował to raczej jako dziecięcą zabawę i z wiekiem przestał interesować się nawalaniem pałeczką w cymbałki (czy też palcami w klawisze)).
Isolde nie olewała dzieciaków (wbrew pozorom, bo widzę, że zdjęć na których się kimś zajmuje jest niewiele. + ach, te różowe śpioszki ♥).
Ekhm, łóżko rodziców chyba musiało być wygodniejsze niż łóżko Mary. Ale tak już chyba z tymi małżeńskimi jest – są wielkie-wielkie i możesz się wiercić bez obaw, że z nich zlecisz.
Razem z jesienią przyszła pora na grabienie liści…
…a Mroczny Kosiarz zawitał w domu Florentów z zamiarem zabrania Josephine w zaświaty.
Niczego nieświadoma Rose, stała się wtedy dzieckiem w wieku szkolnym.
Każdy radził sobie ze śmiercią Josephine na swój sposób – jedni zalewali się łzami, inni (w sensie tylko Mary) zatracali się w swojej pasji.
A Christian żył normalnie, jakby nie stało się nic złego, bo czuł, że już wkrótce znowu spotka się z żoną.
(Cały czas się zastanawiam, czy młode mają ten sam skin, czy ten od Rose jest ciemniejszy. Ale chyba to ten sam odcień – bo na niektórych zdjęciach, zwłaszcza na tym wyżej, wygląda inaczej, ale na zdjęciach „do drzew genealogicznych” wygląda mi na ten sam.)
Gdyby Josephine nie umarła, pewnie ona nauczyłaby Samuela chodzić, ale skoro jej już nie ma tej umiejętności nauczył chłopca dziadek.
Christian z czasem bardzo polubił Isolde. Dużo ze sobą rozmawiali, a nawet grali razem w szachy – Christian był w tym raczej lepszy (w grze w szachy, nie w rozmowach), stąd niezadowolona mina Isolde.
Mary miała swoją grę na fortepianie, Rose – gry komputerowe. Młodsza panna Florent nie miała żadnych ambitnych hobby, a w szkole – w przeciwieństwie do starszej siostry – radziła sobie słabo. Ale co się dziwić, jeśli po nocach grała na komputerze, a zadania domowe leżały nietknięte (Mary zawsze odrabiała swoje od razu po powrocie ze szkoły!).
Czyż Samuel nie był uroczym dzieckiem? Można się zakochać (chociaż ten stan królika… już nie pamiętam czyja to robota – Samuela czy Rose).
Christian po śmierci żony został takim trochę kurem domowym i zajmował się prawie wszystkim (w końcu Isolde nie lubiła się przemęczać), ale nie narzekał.
Romantyczne płatki z mlekiem, a w tle piękne dźwięki fortepianu – prawie jak w restauracji.
Stało się – Mroczny Kosiarz przybył po Christiana. Tym razem Rose też go widziała.
Dziewczynka przeżyła prawdziwy szok przez pierwsze spotkanie z Mrocznym i dopiero późną nocą udało jej się zasnąć w łóżku dziadka.
Mijały tygodnie, miesiące…
Na Isolde spadły te wszystkie obowiązki domowe i, cóż, nie była zadowolona. Coraz częściej zaczęła sugerować Jasperowi, żeby zatrudnili sprzątaczkę.
Samuel doczekał się kolejnych urodzin i już wkrótce miał zacząć chodzić do szkoły.
„Wow, całkiem podobny do mnie” – myślała Rose (a Robb Stark zgadzał się z nią, z tym że zauważył, iż młody policzki ma znacznie pulchniejsze, po dziadku Christianie prawdopodobnie).
Dziewczynki tak trochę przejęły dawną sypialnię dziadków i od jakiegoś czasu sypiały wspólnie w ich łóżku.
Isolde bardzo często dzwoniła do rodzinnego domu – rozmawiała głównie z rodzicami, bo bała się, że po nich też wkrótce przyjdzie Mroczny Kosiarz.
Mary wyrosła na piękną nastolatkę. (Chyba jest najśliczniejszą loszką w tym pokoleniu, ale ja tam kocham wszystkie moje córki i moich synów, ale M. jest tak klasycznie piękna – muszę przyznać).
No a Isolde w końcu spełniła swoje marzenie związane z zatrudnieniem pokojówki…
…przy okazji postanowiła zainwestować w poręcz baletową, by Rose miała równie rozwijające zajęcie, co gra na fortepianie Mary (tak, Rose wcale się to nie podobało, ale znosiła „katusze” dzielnie, żeby zadowolić matkę)…
…i w końcu nauczyła się przyzwoicie gotować!
Małe rozrabiaki potrafiły nieźle nabałaganić pierzem z poduszek. (Właśnie – dlaczego po tej zabawie nie zostaje prawdziwy bałagan? Przecież tyle tych piórek się wysypuje! :c)
Mary nadal poświęcała wiele czasu grze na fortepianie – naprawdę kochała to robić i czuła się wtedy tak, jakby babcia znowu była przy niej.
Od czasu do czasu bawiła się też z młodszym rodzeństwem.
(Dowód na to, że Robb Stark naprawdę postanowił zadbać o życie uczuciowe dorosłych! „Simowie to nie tylko maszyny do rozmnażania” – wytatuuję sobie kiedyś na czole, żeby nie zapomnieć, bo życie moich simów czasami wyglądało naprawdę przykro.)
– Czyli popsułaś swój fortepian?
– Tak.
– I chcesz, żebym ci go naprawił, chociaż nie mam odpowiednich umiejętności do tego, ale na majstra czekałabyś zbyt długo?
– Tak, tato.
Za którymś razem w końcu go naprawił. (Wiedzieliście, że kiedy jakiś sim coś popsuje, to może się zdarzyć, że dostanie opieprz od innego? Na poprzednim zdjęciu tak naprawdę, to Jasper zrobił Mary wykład po tym, jak popsuła instrument. ♥)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz